Szukamy rzeczywistości, nie fikcji – rozmowa z Jean-Pierrem i Lukiem Dardenne
Jakby zupełnie mimochodem zdobywają nagrodę za nagrodą, ale przede wszystkim - serca spragnionej filmowego realizmu publiczności, która w ich bohaterach przegląda się jak w lustrze. Ich najnowsze dzieło – Nieznajoma dziewczyna to pokazywana premierowo na festiwalu w Cannes opowieść o młodej lekarce, która nie może pogodzić się z tragiczną śmiercią swej niedoszłej pacjentki. Szukając odpowiedzi na pytania o jej tożsamość i losy, uparcie próbuje dotrzeć do prawdy. Dardennowie w najnowszym filmie dotykają współczesnych problemów: emigracji, przemocy, czy miejsca kobiet we współczesnym społeczeństwie. Czynią to w sposób niezwykle subtelny, bez epatowania wzniosłym przekazem. Oto oni: Jean-Pierre i Luc!
Magdalena Maksimiuk: Filmy realizowane przez braci Dardenne to bardzo mocno zakorzenione we współczesności, subtelnie opowiedziane historie o zwykłych ludziach i ich losach. Zwyczajność dnia codziennego przerywa jednak często wydarzenie zupełnie nieoczekiwane, które wstrząsa posadami poukładanego życia bohaterów. Tak jest też z Nieznajomą dziewczyną, która dość szybko z filmu obyczajowego zamienia się w historię niemal detektywistyczną.
Luc Dardenne: Rzeczywiście, interesują nas przypadki, sytuacje niespodziewane, które wywracają do góry nogami codzienność naszych bohaterów. Na początku Nieznajomej dziewczyny obserwujemy młodą lekarkę Jenny (Adele Haenel) i jej stażystę, raczej krnąbrnego Juliena (Olivier Bonnaud). Pewnego wieczoru pracują do późna i z tej zwyczajnej sytuacji wyrywa ich dzwonek do drzwi. Irytujący, pełen napięcia i oczekiwania. Jenny chce nauczyć pomocnika respektowania godzin pracy i konieczności psychicznego odpoczynku po wyczerpującym dniu, więc postanawia zignorować osobę, która się dobija. To jest nasz pierwszy zapalnik. Okoliczność, która ma największy wpływ na to, co dzieje się dalej.
Po raz kolejny uczyniliście panowie kobietę swoją główną bohaterką.
LD: Szczerze mówiąc zupełnie nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że wciąż opowiadamy o kobietach. Kto wie, może po prostu mamy w sobie jakiś kobiecy pierwiastek? Kiedyś ktoś nie znając mnie osobiście powiedział, że scenariusz do filmu Obietnica (1996) wygląda tak, jakby był napisany przez kobietę. Ale to wciąż my!
Z drugiej strony nam obu kobiece bohaterki wydają się po prostu bardziej interesujące do filmowania. Historia z Nieznajomej dziewczyny nie udałaby się, gdybyśmy opowiadali o mężczyźnie. To byłaby zupełnie inna historia. Jenny nie tylko jest lekarką, jest także kobietą z przeszłością – kiedyś doświadczyła przemocy domowej i przez to ta postać ma dużo bardziej dramatyczny wydźwięk.
Czy od początku tak chcieliście panowie zaprezentować Jenny i nieznajomą dziewczynę, żeby ich losy w którymś momencie się splatały? Obie kobiety łączy jak się wydaje stosunek do mężczyzn.
Jean-Pierre Dardenne: Nie, do tego doszliśmy dopiero na późniejszym etapie. Stwierdziliśmy, że jednym z powodów, dla których Jenny tak bardzo chce rozszyfrować zagadkę nieznajomej jest właśnie ich wspólny epizod związany z trudnymi relacjami damsko-męskimi. To wydaje nam się dużo bardziej wiarygodne.
Poza tematem przemocy wobec kobiet, wplatacie w treść Nieznajomej dziewczyny również komentarz do tzw. „kryzysu imigracyjnego” w Europie.
J-PD: Nie wyobrażam sobie, żebyśmy w obecnych czasach mogli postąpić inaczej. Kiedy tylko zaczęliśmy prace nad tym projektem wiedzieliśmy, że musimy się do tego odnieść. To coś, czego codziennie jesteśmy świadkami; temat, którego jako świadomi Europejczycy nie możemy pomijać. Głęboko poruszyły nas obu zdjęcia przepełnionych łodzi zbliżających się do Włoch czy Grecji. Tonący ludzie, chwytający się dosłownie ostatniej deski ratunku. To dlatego zdecydowaliśmy się naszą nieznajomą dziewczynę uczynić imigrantką, a miejsce akcji zlokalizować blisko wody.
LD: Naszym najważniejszym celem jako filmowców jest robić filmy bardzo bliskie ludziom i ich problemom. Chcielibyśmy w ten sposób łączyć sztukę ze społeczeństwem, być blisko zawsze tam, gdzie kino jest potrzebne. Szukamy rzeczywistości, nie fikcji. Nie chcemy odgrywać roli uczonych starców, nauczycieli, którzy pokazują, jak powinno być i karać za wszelkie zło. Wolimy opowiadać z perspektywy zwykłego, szarego człowieka. Jego los leży nam najbardziej na sercu i jest po prostu ciekawy. To nie kalkulacja, to odpowiedź na to, co widzimy wokół.
Jakimi zasadami kierujecie się panowie na planie filmowym?
J-PD: Działamy według określonej metody, którą wprowadzaliśmy i udoskonalaliśmy przez te wszystkie lata i do tej pory się znakomicie sprawdza. Przede wszystkim chcemy opowiadać z poziomu bohatera, być jak najbliżej niego. Nie patrzymy z tyłu ani z boku, żywo uczestniczymy w akcji, opowiadamy pierwszoosobowo. Tylko w ten sposób dialogi nie brzmią sztucznie. Po drugie: nasze filmy kręcimy chronologiczne, zaczynając od pierwszej sceny. To ważne, bo dzięki temu dojrzewamy razem z naszymi bohaterami i aktorami, których zapraszamy do współpracy. Poza tym, przy każdym filmie zdjęcia poprzedzone są 4- lub 5-tygodniowym okresem intensywnych prób, bez ekipy technicznej. Tylko my i aktorzy. Kiedy jesteśmy gotowi, …
LD: … chociaż nigdy nie jesteśmy tak naprawdę gotowi…
J-PD: (śmiech) Rzeczywiście. W każdym razie kiedy jesteśmy gotowi, zapraszamy pozostałą część ekipy i zaczynamy pracować z nimi. W czasie prób bardzo dużo nagrywamy kamerą, a potem każdego dnia bardzo uważnie oglądamy to, co na próbach uda nam się zarejestrować. Jeśli jakieś ujęcie wyjątkowo nam się spodoba, staramy się je potem odtworzyć.
Zdarza się wam nie zgadzać w fundamentalnych kwestiach?
J-PD: Nigdy się nie kłócimy. Kiedy byliśmy dziećmi, rzeczywiście to nam się czasem zdarzało, ale które rodzeństwo nie przeżywa tego samego! Nigdy nie byliśmy wobec siebie brutalni, nie stosowaliśmy przemocy. Najczęściej kłóciliśmy się o względy naszej mamy.
W jakim sensie? Ten temat wydaje się wręcz wymarzonym motywem kolejnego filmu…
LD: Kto wie, może kiedyś? Wydaje mi się, że razem w pewien sposób działaliśmy wbrew naszemu ojcu, sprzymierzaliśmy się przeciwko niemu, ale jeśli chodzi o mamę, to zawsze staliśmy naprzeciw siebie. Jestem pewien, że wolała Jean-Pierre’a. On jest ode mnie 3 lata starszy, więc nawet to rozumiem. Przy młodszym rodzeństwie zawsze polega się na tym starszym, żeby pomogło w opiece i wychowaniu. U nas też tak było.
Skoro w tej kwestii zdarzało się panom nie zgadzać, czy na planie filmowym również bywają intensywne wymiany zdań?
J-PD: Na planie filmowym nigdy się nie sprzeczamy, ponieważ jesteśmy jednością, mamy takie same zdanie na każdy temat. Każdy projekt to wspólny wysiłek, nierozsądne byłoby dzielenie się obowiązkami czy wdawanie w kłótnie. To nie jest w końcu tylko nasze dzieło ale dziesiątek współpracowników. Kiedy zaczynamy coś wspólnie budować, pracujemy codziennie, niemal bez przerwy. Spędzamy wtedy ze sobą naprawdę dużo czasu. Bardzo się wspieramy. Bywa, że ktoś z nas zacznie pisać scenę, drugi ją kończy. Poprawiamy po sobie, czytamy to, co każdy napisał. Wymieniamy się pomysłami. Zdarza się, że podrzucamy sobie nawzajem jakieś scenariuszowe niespodzianki czy pułapki, ale dzięki temu też się motywujemy. Idealna współpraca.
Co się panom nie podobało w pierwszej wersji filmu, którą pokazywaliście w Cannes, że zdecydowaliście się już po festiwalu go skrócić?
LD: Faktycznie, skróciliśmy gotowy film o całe 7 minut. Jeszcze przed Cannes zastanawialiśmy się nad pewną sceną, nie byliśmy z niej całkowicie zadowoleni, ale postanowiliśmy dać całości szansę w takiej formie. Nie mieliśmy też specjalnie dużo czasu na zmiany. Kiedy pokazaliśmy skończony film jeszcze przed festiwalem kilku życzliwym osobom, ktoś zauważył pewne kłopoty z odpowiednim rytmem opowieści. Stwierdziliśmy wtedy, że jeśli po Cannes będziemy wciąż uważali tak samo, skrócimy film. I tak też się stało. Jak tylko wróciliśmy do domu, zadzwoniliśmy do naszej montażystki (Marie-Helene Dozo) i rozmawialiśmy o skróceniu sceny. Ona jednak zasugerowała, że ruszyć coś jeszcze – i tak doszło do 7 minut!
J-PD: Wydaje mi się, że to może być też kwestia tego, że zazwyczaj po etapie kręcenia, bierzemy 2, czasem 3 tygodnie wolnego, żeby odpocząć od materiału, nabrać dystansu. Tym razem jednak stwierdziliśmy, że wakacje nam niepotrzebne! Od razu udaliśmy się do montażowni. Ale myliliśmy się. Oddech jest zawsze potrzebny. Nie wolno dać się uwięzić historii, trzeba nauczyć się ciąć fragmenty, nawet jeśli czujemy, że mordujemy jakąś część nas samych (śmiech).
A więc wakacje – to kolejna reguła kręcenia filmów według braci Dardenne!
LD i J-PD: Zgadza się, zawsze.
Rozmawiała: Magdalena Maksimiuk
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.